RODAKÓW ROZMOWY PRZY WIELKANOCNYM STOLE
Wielkanoc, to jeden z najbardziej wzruszających i wzbogacających momentów roku. Prócz „relacji wertykalnych”, wzmacniamy swoje „relacje horyzontalne” czyli z rodziną, przyjaciółmi i znajomymi. Lecz zdarza się, że rozmowy przy wielkanocnym stole stają się kolejnym etapem wojny, której ofiarą pada nasze przywiązanie, chęć dalszego kontaktu z tym czy owym bliskim człowiekiem. Z jednej strony słychać: „Kościół grzeszy zachłannością i niepotrzebnie wtrąca się do polityki”, „te drogie samochody i panie na boku”, „Nowogrodzka i Toruń, to dwa najważniejsze ośrodki władzy politycznej w Polsce”. A z drugiej – „zamiast solidnych argumentów powtarzasz plotki z miasta”, „to przecież cytaty z Gazety Wyborczej” i „niedługo zaczniesz bronić latynoskich księży – patriotów”. Irytuje brak własnych opinii moich oponentów, podpieranie się cytatami z GW czy Newsweeka, formułowanie zdań na podstawie tych krążących w sferach nieprzyjaznych od zawsze walczących z Kościołem i religią.
Rozumiem wartość i cenię wiedzę, płynącą z jednostkowego doświadczenia. Chętnie wchodzę w dialog z tymi, którzy znają środowisko duchownych, którzy pracują na rzecz swoich parafii i, choć zrażeni czymś czy kimś, wiedzą o czym mówią. Ale pożal się Boże argumenty, które słychać było przy wielkanocnych stolach, to powtarzanie, po raz setny – z dumą odkrywcy – obiegowych opinii. Na tej pustyni stereotypów nie widać było jednej własnej myśli, przykładu! A ubóstwo myśli własnych czyni nas dobrymi kolporterami myśli cudzych. Nawet bystre osoby ulegają tej manipulacji, stają się ofiarami światowego procesu inżynierii medialnej. Jałowość duchowa, koncentracja na „dniu jak co dzień”, pogoni za pieniądzem, prestiżem, podreperowywaniem nadwątlonego poczucia własnej wartości. To obrazek nr 1.
Tłumacząc cierpliwie, sięgam do tzw. ludzkich argumentów. „Już sam wybór życia, które jest posługą innym, warte jest szacunku. Każdy dzień jest dla księdza dniem próby, walki z samotnością, własnymi wątpliwościami, seksualnością, ambicjami. Przyrzekli bowiem ubóstwo, czystość i posłuszeństwo, a więc zgodę na brak rodziny, na przerzucanie z parafii do parafii, rezygnację z własnego domu w prestiżowej dzielnicy, antyków, dalekich wycieczek do tropików – chyba, że jest misjonarzem i służy trędowatym w Indii czy Republice Czadu. A mimo wszystkich tych ograniczeń ze stanu duchownego rezygnuje tylko margines. Jakiego hartu ducha trzeba, aby dopełnić księżowskich przyrzeczeń i dzień po dniu walczyć o ich dotrzymanie? I choćby za to należy im się szacunek.
A ile w walce politycznej lewicy z Bogiem, Kościołem i religią fault play, gry nie fair? Ile złej woli, manipulacji i fake newsów, które dotarły już do Watykanu i watykańskich mediów? Czy nasi znajomi – przeciwnicy Kościoła, kiedy Newsweek i Gazeta Wyborcza, Polityka i Tygodnik Powszechny znowu obleją fekaliami Jezusa czy chrześcijaństwo, nie powinni – choćby dla zdrowej symetrii – bronić ich przed infamią? Chodzi o uczciwość, symetrię reakcji, a może i lojalność wobec własnego dziedzictwa religijnego, narodowego, tożsamościowego?
Obrazek drugi: lecę samolotem z Paryża, obok sympatyczna towarzyszka podróży opowiada „jak to nakrzyczała na swojego księdza”. Podobno wskazał z ambony kogoś, kto nie wywiązał się ze zobowiązań finansowych wobec parafii, „bez nazwiska, ale można się było domyśleć”. Ponieważ był to kolejny przypadek owego niesymetrycznego traktowania duchownych, wpadłam w furię. „Czy pracujesz na rzecz parafii, swojej wspólnoty, wspierasz Kościół w potrzebie?” „Chyba wystarczy, że chodzę do kościoła”. „Czy uważasz, że chodzenie do kościoła to uprzejmość wobec Pana Boga i proboszcza parafii?” I tu zapadła cisza. A przecież wartości chrześcijańskie, bez których nasze życie byłoby, mówiąc krótko, zupełnie inne, to nie tylko sprawa Kościoła, lecz nas wszystkich. Nie istnieje Kościół bez parafian, ale i nie istnieje parafia bez księży! Niektórym wyznawcom Chrystusa spod znaku Tygodnika Powszechnego, wydaje się, że jest OK, jeśli raz w tygodniu wdepną na mszę św., w przypływie dobrego humoru rzucą parę złotych na misjonarzy w Malawi, raz w roku pojawią się ze święconką. Rozumiem militanckich ateistów z polskiej Polityki, brytyjskiego Guardiana, włoskiej Unity czy amerykańskiego The Washington Post. Oni toczą swoją, liczącą niemal 250 lat wojnę z chrześcijaństwem o nowy świat bez religii, bez państw narodowych, bez krzyża. A te zagubione chrześcijańskie dusze, które już odeszły od swoich wartości, a jeszcze nie dotarły do ateizmu, to także „a very good catch” lewicy.
Kiedy podróżuję po Europie, często dociera do mnie prawda – gdyby nie chrześcijaństwo, nie byłoby tego, tamtego czy owego. Spójrzmy tylko na stare miasto Canterbury, angielską Częstochowę. Oto St. John’s Hospital, ufundowany przez abpa Lauframa w XI wieku. Oto hostel dla ubogich pielgrzymów, Eastbridge pod wezwaniem św. Tomasza z Canterbury. Dalej szpital dla biednych księży, założony w 1180 roku, dom spokojnej starości dla żołnierzy, przykatedralna szkoła, jadłodajnia dla ubogich. No i same kościoły i klasztory, które przez setki lat pełniły służebną rolę dla okolicznej ludności. Prowadziły szkoły, otwierały ochronki dla dzieci, sprawowały mecenat nad artystami, pozwalały zarobić miejscowym rękodzielnikom, dawały schronienie podczas wojen. Tak było w Anglii, we Francji, w Hiszpanii, we Włoszech i w Polsce. W całej Europie. Może dobrze byłoby, przy recenzowaniu działalności Kościoła, o tym pamiętać?
A łacina przez wieki była językiem elit Europy. Nie tylko Kościoła, ale królów i dyplomatów, uczonych i studentów, pisarzy i lekarzy, słowem najbardziej światłych ludzi kontynentu. A centrami życia umysłowego – obok nielicznych jeszcze uniwersytetów czy dworów królewskich – katedry i klasztory. To, że Polska powoli stawała się jednym z europejskich ośrodków życia intelektualnego, w wielkim stopniu także zawdzięczamy duchownym. Nie mówiło się o tym za komuny, ale teraz można! Więc dlaczego nie wspomina o tym Tygodnik Powszechny i jego czytelnicy? Np. o tym, jak wiele dokonał kler dla rozwoju myśli politycznej i społecznej, polskiego szkolnictwa, bibliotekarstwa, sztuki i architektury. Trudno tu nie wspomnieć Mikołaja Kopernika, Stanisława Hozjusza, Andrzeja Frycza Modrzewskiego, Ignacego Krasickiego, Stanisława Konarskiego, Staszica, Kołłątaja i dziesiątków innych. Duchowni byli przez 1000 lat – średniowiecze, odrodzenie, oświecenie – elitą polskiego narodu. I razem z tym narodem walczyli i cierpieli, brali udział w powstaniach, byli wywożeni na Sybir, ginęli w obu wojnach światowych i w czasach komunizmu. Ciekawy może być fakt, że o ile lewicowa Rewolucja Francuska wyrżnęła duchowieństwo do nogi i francuska Konstytucja ma militancki, ateistyczny charakter, jej poprzedniczka Konstytucja 3 Maja, bardzo na owe czasy postępowa i nowoczesna, została zredagowana głównie przez duchownych!
Ale tych informacji nie słyszało się podczas wojen słownych przy wielkanocnym stole. W argumentacji tych katolików? niekatolików? dominowały plotki z miasta lub cytaty z Gazety Wyborczej. Stąd tych kilka słów przypomnienia.
Wielkanoc 2018 rok
Elżbieta Królikowska -Avis